30 listopada 2016

III Szkolna prokuratura


 - Encyklopedio, encyklopedio! Czemuś ty jest tylko encyklopedią? - wybuchnął szyderczo czerwonowłosy i oparł się z lekkością na szkolnej ścianie koloru mięty.
Rude, słysząc powtarzane kolejno wyrazy, również się roześmiał, zajmując całą szerokość korytarza swoją postacią.
- Zejdź, głąbie - rzekł Reno, widząc jak dziewczyna próbowała wyminąć łysego.
- Och, encyklopedio - dorzucił teatralnym tonem.
- Wcale nie, myśl sobie jak chcesz.... - szepnęła Aeris dodając sobie otuchy - Tacy ludzie jak ty zwykle kończą w jednoraki sposób.
Chłopak poderwał się, rażony bezczelną odzywką, stając właśnie teraz na przeciwko dużo niższej panny. Jego źrenice zwężyły się wściekle.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - dzieliło ich dosłownie kilka centymetrów.
- To, że jeszcze pytasz, dowodzi mojej racji... - powiedziała ledwie dosłyszalnie.
Reno wymierzył dziewczynie sprawiedliwość, popychając ją w ramach zemsty na schody.
Mizerna dziewczyna potknęła się o skrawek sukienki i upadła na stopnie idące w górę.
Rudowłosy otworzył szeroko oczy, nie dowierzając jeszcze przez chwilę swojemu najnowszemu popisowi. Ale przecież sama chciała, nikt nie kazał jej dokańczać...
Otrząsnął się dosyć szybko, a na twarzy pojawiło się zmieszanie.
- Nie znasz, nie oceniaj - dodał, usprawiedliwiając się.
Chłopak zawinął się, pociągając ze sobą kumpla i skierowali się obaj wprost do sali lekcyjnej.
- Myślisz, że pójdzie na skargę?
- Na pewno, to tak jakbyś spytał czy cukierki są zawijane w papierki...
Łysol spojrzał z pretensją na ognistego.
- To co z tymi cukierkami?
- Litości... - wzburzony Reno uciszył kolegę prawym sierpowym.
*** 
Vincent, przyciśnięty nadmiarem hałasu, został zmuszony do otwarcia prawego oka.
- Czy moglibyście... - wymamrotał, spoglądając na wyrastający przed nim cień nauczycielki. Uśmiechnął się zawadiacko, próbując załagodzić sytuację - Nadszedł mój koniec.
Cały zzieleniał na myśl o powrocie do domu i kolejnej skardze, jaką zapewne szykowała pani Scarlett. Nauczycielka działała niczym kat pozbawiony litości wobec swoich ofiar, jedną z których stał się teraz Vincent. Jednak to wszystko wydawało się mieć tak uroczyste miejsce w sercu czarnowłosego, że mógł pozwolić sobie na aktorstwo.
 ***
Łysol siedzący niedaleko uchylonych drzwi wychylił głowę, wciskając palce w szczelinę.
- Otworzyłem szerzej, ale i tak chyba mamy przerąbane - rzucił bezsensownie z przerażeniem w oczach.
Reno spojrzał na niego ze zdziwieniem, wybity z zamyślenia.
Do sali weszła znana wszystkim dwójka. Teraz owa klasa przypominała salę sądową. Obrońca, pokrzywdzona oraz kilka sinych i zaczerwienionych dowodów  na lewej nodze.
- Sprawca pozbawił ofiarę normalnego funkcjonowania na okres siedmiu dni - wysunął oskarżenie czarnowłosy, zaspany prokurator.
Wszyscy spojrzeli po sobie, nie komentując słów Valentine'a.
- No już, przyznać się - wtrącił Bugenhagen.
Aeris odsłoniła poszkodowaną kończynę, tak że wielki krwiak kształtu i koloru truskawki wyjrzał zza sukienki. Dwójka łobuzów parsknęła śmiechem, słychać ich było jako jedynych.
- Czyżby otwierała sklep z owocami? - ognistemu znacznie dopisywał humor.
- Dość tych bzdur i niedorzeczności! Panowie, proszę za mną, Rude, Reno...
- Sąd wydał wyrok - dorzucił prokurator grobowym tonem, ledwo panując nad ciężkimi powiekami.
 ***
Przed dwójką wyrośniętych chuliganów rysował się dosyć przerażający widok, wydawało się iż drzwi przybrały wymiar szatański, niekończący się. Już tylko 225 sekund dzieliło ich od ognia piekielnego i smoły.
Zgrabne, chude łydki przekroczyły przedsionek piekła.
- Dzień dobry. - powitał ich niski, tłusty jak kulka i gęsto zarośnięty przez krótkie i ciemne wąsy złączone ze zmierzwioną brodą, dyrektor. A właściwie czy był taki dobry i dla kogo dobry? Nie wiedzieli, czego ten pokryty tłuszczem osobnik teraz od nich oczekiwał.
- Dla kogo dobry, dla tego dobry - dorzucił z ironią ognisty.
Dyrektor mlasnął odstręczająco i kontynuował:
- Doszły mnie słuchy - mówił podniesionym i sztucznym tonem który jawnie bawił chłopaków - iż dokonaliście karygodnego czynu, i to już na samym początku roku szkolnego. A więc, który to z was?
- Z nas?! - Rude otworzył zszokowany usta - On chce nas załatwić - nerwowo ścisnął rękoma obręcze siedzenia i poderwał się, zastygając w owej pozie.
- Przymknij się - warknął poirytowany Reno.
- Ponawiam więc pytanie. Który z was wyrządził krzywdę koleżance?
Oczy grubasa spoczęły na ognistym. Siłą perswazji dyrektor próbował otrzymać wymuszoną odpowiedź.
- Ż a d e n  z nas tego nie zrobił - dzikie spojrzenie przeszyły przeciwnika.
Heidegger drgnął, naciskając zielony przycisk na telefonie i rzekł zniecierpliwiony, na odczepnego:
- Wasz wybór, chłopcze. Koza przez tydzień i macie ją przeprosić. A teraz wyjdźcie, do widzenia.
 ***
Reno wsunął ręce do kieszeni, stojąc jeszcze przez chwilę w milczeniu, zastanawiała go niezrozumiała reakcja dyrektora po otrzymaniu telefonu.
W końcu koza oraz przeproszenie Aeris nie stanowiło aż tak dużego problemu. Jednak coś tu stanowczo nie pasowało. Wraz z kumplem wrócili do klasy by spełnić drugi warunek.
 ***
Brunetka przysunęła się do chłopaka, nie zwracając uwagi że już siedzi do niego przytulona i styka się właśnie z jego ramieniem.
- Wiesz... cieszę się, że jednak postanowiłeś ją przeprosić.
- Nie ja... W sumie to nie do końca moja zasługa. Dostałem reprymendę od dyrektora, więc ostatecznie wywarł na nas przymus.
- Ale ostatecznie ją przeprosiłeś. - uśmiechnęła się krzyżując ręce na piersiach.
- Ostatecznie tak - uśmiechnął się również, przyglądając się jej ruchom. - Słuchaj, wracasz dzisiaj do domu z Yuffie? Chciałbym cię podprowadzić a zbytnio nie chcę wam przeszkadzać...
- O nie, zupełnie nie. Nie słyszałeś o tym, że Yuffie swoje najbliższe słoneczne popołudnie spędzi u szkolnej higienistki? - kilkakrotnie zatrzepotała rzęsami, a Reno przysłuchiwał się opowieści. - Coś stało się z jej nogą, ktoś ją popchnął na korytarzu... Mam nadzieję, że to nic poważnego. - chwilami odbiegała od rzeczywistości.
- Nie martw się, na pewno nic jej nie będzie. Budyniu? - podsunął pod nos koleżanki plastikowy kubeczek wypełniony czekoladowym kremem aż po brzegi.
- Budyniu. - uśmiechnęła się i wbiła łyżeczkę w samiusieńki środek słodkości